Turcy

Turcy

Wjeżdżam do Azji.
I enter Asia.

O Turkach nie dam złego słowa powiedzieć - pomyślałem pod koniec pierwszego dnia w Turcji. Dość zaskakująca myśl, biorąc pod uwagę moje uczucia rano, kiedy obudziłem się na kempingu w Bułgarii. Z niechęcią myślałem o przekroczeniu granicy. Za nią kończyła się Unia Europejska, a co za tym idzie, bezproblemowy kontakt ze wszystkimi za sprawą braku roamingu. Teraz się zaczyna na dobre.- myślałem. Za radą właściciela kempingu wybrałem nieco okrężną drogę i zamiast udać się wprost do Turcji, zahaczyłem o Grecję, aby po 30 kilometrach zjawić się na granicy grecko-tureckiej. Wybór okazał się trafny. Przejście było małe i słabo uczęszczane, co oznaczało brak kolejki. Pierwszym, dużym miastem po przekroczeniu granicy było Edirne. Ruch drogowy zmienia się w podążaj za tłumem. Dojeżdżam do centrum z zamiarem wymiany, niepotrzebnych mi już teraz, lew bułgarskich na liry tureckie. Skręcam w boczną uliczkę i widzę, że zaraz odjadę za daleko od centrum. Zatrzymuję się i pytam o kantor. Nerwowe uśmiechy zdradzają, że nie zostałem zrozumiany. Mówię, że jestem z ‘Polonia’ i na migi próbuję wyjaśnić o co mi chodzi. Po chwili otacza mnie już kilka osób zainteresowanych przybyszem. Nadal nikt nie mówi po angielsku, ale atmosfera jest sielska. Dostaję herbatę i pokazuję na mapie swoją trasę. Po chwili jestem już częstowany lokalnym przysmakiem, wątróbką. Pokazuję, że nie mam pieniędzy i jeśli nie znajdę kantoru to skończę pod ‘dżamii’ czyli meczetem jako żebrak. Wywołuje to powszechną wesołość. Kiedy już wiem jak dojechać do ‘dewiz’ na odchodne dostaję lemoniadę. Jakiekolwiek wspominanie o zapłacie przyjmowane jest z oburzeniem. Po takim powitaniu czuję się doskonale, a to jak się okazuje dopiero początek. Dwa dni później, w Izmicie, spotykam lokalnych motocyklistów i znowu herbata leje się strumieniami, a pytanie o kwotę do zapłaty okazuje się nietaktem. Chwilę później jest mi proponowany nocleg i prysznic, z czego chętnie korzystam po nocy spędzonej na dzikim biwakowaniu.


Podróżowanie w pojedynkę może się wydawać zajęciem trudnym i samotnym. Po części tak jest, ale co najważniejsze wymusza kontakt z ludźmi, a to okazuje się największym atutem tego rodzaju wyprawy. Ludzie, których spotkałem do tej pory okazali się wspaniali, serdeczni i gościnni. Pomagali mi w kłopotach oraz dotrzymywali towarzystwa kiedy wszystko się dobrze układało. Nie mam powodów myśleć, że to się zmieni.

Can’t say a bad word about Turkish people, I thought at the end of the first day in Turkey. Quite a change from my morning mood on a camp in Bulgaria. I was reluctant about crossing a border. It meant leaving EU and no easy contact with everybody. So it begins, I thought. As advised by the camp site owner I took a bit of a detour. Instead of going straight to Turkey, I entered Greece and after 30 kilometres appeared at the Greek-Turkish border. That was a perfect choice. Border point was small and deserted. No queue. The first, big city close to the border was Edirne. Traffic changes into ‘go with the flow’ rule. I aim for the city enter in order to exchange, now useless, bulgarian leva into turkish lira. I take one turn too much and find myself in a quiet neighbourhood. I stop and ask for directions to a currency exchange. Nervous smiles are a sign of an incomprehension. I say that I’m from ‘Polonya’ and try to explain my question using sign language. In a moment I find myself surrounded by a bunch of curious people. Still no one who speaks english but that doesn’t mean a joyless mood. I get a tea and show my route from Poland to Turkey. In a while I’m offered a local delicacy, liver. I show that I don’t have any money and without a currency exchange I will end up as a beggar in front of a ‘camii’ - mosque. It triggers off a good laughter. When I finally know how to get my money exchanged I’m offered a farewell lemonade. Any mention of paying is met with displeasure. After such a warm welcome I feel wonderful and that’s just a beginning. Two days after in Izmir, I met two local motorcyclist. And again tea is pouring and there’s no way of paying for it. A moment later I’m presented with a chance to sleep over in a guy’s home. A chance of having a shower after a wild camping is too much to refuse.


Travelling alone can be a hard and lonely experience. It an be but it also forces a traveller to contact local people which turns out to be a biggest asset of a trip. People I’ve met so far turned out to be wonderful, sincere and hospitable. Helped me when I was in trouble and kept me a company when I was doing fine. I have no reason to think it’s going to change in a future.

Wybrzeże Morza Czarnego / Black Sea coast

Niestety plaże są mocno zaśmiecone zarówno wyrzucanym z morza śmieciem jak i tym pozostawianym przez odwiedzających. / Unfortunately beaches are polluted both by guests and by the waste thrown by the sea.


Izmit nocą. / Izmit at night.

Kanion niedaleko Safranbolu. / A canion close to Safranbolu.

Previous Post Next Post