Gruzja - dzień 1 / Georgia - day 1

Na granicę turecko-gruzińską przyjechałem gdy już zmierzchało. Nie chciałem przekraczać granicy tak późno, ale za nic nie mogłem znaleźć po stronie tureckiej skrawka trawy, na którym mógłbym spędzić noc. Ze względu na ramadan i co za tym idzie post kończący się wraz z zachodem słońca, dane mi było odczekać dobrą godzinę, aż pogranicznicy skończą posiłek. W kolejce do przejścia poznałem parę młodych Niemców, którzy podróżują do Singapuru wyposażonym kempingowo Land Roverem. Turcy skończyli jeść i sprawnie przepuścili nas przez granicę. Tak samo sprawa wyglądała po stronie gruzińskiej. Pani w okienku zarejestrowała mnie i mój motocykl i poinformowała o konieczności wykupienia ubezpieczenia drogowego. I tu zaczęły się schody. Każda granica ma w sobie jing i jang. Skrupulatność i powolność urzędników jest odwrotnie proporcjonalna do chaosu panującego wśród cywilnej obsługi terenów przygranicznych. Ci wszyscy taksówkarze, handlarze, pomocnicy tworzą organizm sprawnie wchłaniający świeżo przybyłych i oszołomionych podróżnych. Mój sposób na takie miejsca to spokój i nie uleganie pierwszym sugestiom. Czekałem więc i patrzyłem o co tu chodzi. Było na tyle późno, że lokalne przybytki, w których mogłem kupić ubezpieczenie nie działały już. Pozostał bank w głównym gmachu pieszej odprawy paszportowej, na drzwiach którego widniał zakaz wejścia. Nic to. Wchodzę i szukam wymęczonego urzędnika. Tłumaczę o co mi chodzi, a on reaguje jakby pierwszy raz słyszał o ubezpieczeniu. Bierze paszport i dokumenty motocykla, coś tam wstukuje, po czym oświadcza, że mój numer nadwozia jest błędny. Jak to błędny? Nie ma przecież żadnej rozbieżności w moich dokumentach. Próbuję dopytywać się u jakiegoś strażnika granicznego, który najpierw opierdziela mnie, że na pewno nie powiedziałem, że chodzi o motocykl. Jasne! Po wysłuchaniu urzędnika, mówi żebym jechał do Batumi. Tam sobie to kupię. Ponieważ nie urodziłem się wczoraj, nigdzie się nie ruszam. Za bardzo nie wiem co z tym fantem zrobić. Wracam do poznanego Niemca, który od półtorej godziny czeka na swoją dziewczynę. Pojawia się gość, który okazuje się 'ułatwiaczem życia w niełatwym miejscu nadgranicznym'. Mówi Niemcowi, że zaraz mu mandat wlepią jak tak dalej będzie stał na środku placu. Tłumaczę z rosyjskiego na angielski. Zabiera nas na pobliski parking. Tłumaczę, że nie chcą mi sprzedać obowiązkowego ubezpieczenia. Idziemy do środka. Pan ułatwiacz zagaduje mundurowych. Po dobrej chwili udaje mu się zaangażować do sprawy urzędnika wyższej rangi, o czym świadczy wydatny brzuch tegoż. Po następnej chwili, okraszonej sapaniem przy komputerze obsługiwanym jednym palcem sprawa się wyjaśnia. Urzędnicza rejestrująca mój wjazd pomyliła się w numerze ramy. W konsekwencji w systemie granicznym numer ten nie zgadzał się z moim numerem. Dobre pół godziny później błąd został niechętnie ale skutecznie poprawiony. Wreszcie mogłem zapłacić i otrzymać ubezpieczenie. Znalazła się też młoda Niemka, której nie chciano przepuścić przez granicę z powodu zbyt krótkiej fryzury. Nijak nie pasowała do swojego zdjęcia paszportowego. Potem już było z górki. Wytłumaczyliśmy, że Land Rover nie jest ciężarówką i mogliśmy pojechać na kemping, którego nie było. Bez obaw. Znaleźliśmy miejsce piknikowe przy rzece, którego pilnował miły, podpity Gruzin.

I’ve reached the Turkish-Georgian border at dusk. I wasn’t planning to cross the border that late, but wasn’t able to find a decent spot to camp close to the border. Due to the ramadan and the fact that fasting ends with the sunset I was stuck for an hour while border officials finish their meal. At the waiting line I’ve met a couple of young Germans, who are on their journey to Singapore in the overland Land Rover. The Turks finished eating and let us pass their part of the border quite swiftly. It was the same on the Georgian side. The lady registered me and my motorcycle. She told me I need to buy an obligatory vehicle insurance. That was the moment trouble started. Every border has that ying-yang flavour to it. Meticulousness and slowness of the border officials stays with a striking contrast of the “civilian staff” of the borderlands. All those taxi drivers, paddlers, facilitators create an organism which deftly assimilates newcomers who are shocked by the transgression. My approach is to be calm and take your time. I was waiting and trying to figure out what the hell is going on. It was late and all little businesses which offered insurance were closed. It only left me with one option, which was bank in the main pedestrian terminal with a big “no entry” sign. I ignored it and found a weary clerk. I explain what I need and he looks at me like it’s the first time anyone asks for an insurance. Then he takes my passport and motorcycle papers, inputs something into a computer and replies that my VIN number is wrong. How come? No discrepancy in my documents, so what’s the problem? He can’t sell the insurance. I start to look for an official and explain what is going on. With a former soviet manner he shouts at me that for sure I hadn’t mentioned that it’s a motorcycle. Yeah, right. He then listens to the bank official and tells me to go to Baku and buy my insurance there. I wasn’t born yesterday and I ain’t going nowhere. I really don’t know how to get things moving. I return to my fellow German guy who in turn waits for his girlfriends for an hour and a half. Suddenly a guy appears who is ‘the facilitator of the uneasy border life’. He tells German bloke that he will be fined for standing in the restricted area. I translate from Russian into English. He takes us to a nearby parking. I again explain that I can’t buy an obligatory insurance. We return to the building. The facilitator starts to talk to border officials. After a good while he is successful at engaging the higher rank official, you can tell that by his protruding belly. After another while spiced with gasping and putting the details of the vehicle into computer with one finger we finally know what happened. The lady who registered my motorcycle made a mistake in the VIN number. As a consequence my number was not visible to the insurance guy. Half an hour later they managed to print out my insurance. The young German girl finally made it to the other side too. They wouldn’t let her through because of the short haircut she had which won’t match her passport picture. After that it was easy. We explained the Land Rover is not a truck, got an insurance for it and went off to the camping which didn’t existed. We found out the picnic place by the river guarded by a nice and already drunk Georgian.

Previous Post Next Post